Jest zima - czas na trochę motywujących wspomnień...

We wrześniu 2008 odbyły się morskie regaty jachtów dwumasztowych organizowane przez Studencki Klub Żeglarski Politechniki Warszawskiej, w których miałem okazję wziąć udział. Przez tydzień zrobiliśmy trasę Gdynia - Hel-Władysławowo-Gronhogen (Olandia)-Hel ? Gdynia. Warunki były dość poważne początkowo, co wpłynęło na dość wiele ciekawych atrakcji. Ale od początku:

 

 

 

 

Regaty organizowane przez PW to już jakiegoś rodzaju tradycja wrześniowa, w której bierze udział wiele osób lubiących klimat opala itp.

 
Odbywają się już po sezonie i dlatego może w nich startować, aż tyle ?większych, polskich jachtów? wracających z dalszych i krótszych rejsów. Ja startowałem jednak na s/y Warszawska Nike (typ Conrad 1420, o długości 14,15 metra, plastikowy, armator to Harcerski Ośrodek Wodny w Warszawie), który jest dość ciężkim i solidnym szkunerem sztakslowym, co wpłynęło na to, że choć byliśmy jednostką flagową regat, to jednak musieliśmy uznać wyższość innych łódek nad szybkością naszej ;)



Poniżej klasyfikacja bezwzględna:
1. Gwarek - Sławomir Rudnicki
2. Wodnik II - Artur Krystosik
3. Polski Len - Bartosz Janic
4. Politechnika - Rafał Głogowski
5. Nitron - Michał Kuszewski (DNF)
6. Mokotów - Małgorzata Czarnomska
7. Warszawska Nike - Darek Krzemiński


Zaczęliśmy w Gdyni i po krótkim postoju na Helu (darmowy prysznic sponsorowany przez miasto Hel, czyli coś tam się dzieje w przeciwieństwie do Łeby), dotarliśmy do Władka. Na tym etapie wychodziły rożne niedoróbki i braki w osprzęcie ,co skutkowało tym, że mieliśmy wszystkie genakery do szycia i zaszczytne ostatnie miejsce na tym etapie.

 

Stan jachtów katastrofalny i podobny do mitycznych opowieści np. o s/y Gryfita. My na szczęscie mieliśmy pompę elektryczną, ale na ?jakimś? opalu np. musieli ciągle pompować w dość szybkim tempie.

We Władysławowie trochę nas przytrzymała pogoda, co skutkowało poznaniem okolicznych miejscowych barów i jako takiej integracji załóg. Metę następnego etapu wyznaczono w Gronhogen ? bardzo ładnym miasteczku na dolnej krawędzi Olandii, a sam etap pokonaliśmy w rekordowe, jak na warunki jachtu 12 h (półwiatr, stan wiatru ok. 5°B).



Na trasie powrotnej prawie przez cały czas towarzyszyliśmy innemu opalowi, nie mogąc go ani trochę odstawić, co jak na warunki trochę dłuższego powrotu jest dość dobrym osiągnięciem. Odległośc wynosiła max 200-250 metrów.



Poza tym Szwecja to inny świat ? mały betonowy porcik, do którego na raz wpływa kilka dużych polskich łódek, zaskoczył przede wszystkim gościnnością, co dość częste nie jest w Polsce.

Przy etapie powrotnym znów trzeba zauważyć dość zaszczytną ciekawostkę o stanie jachtów ? na jednym jachcie wysiadła cała elektryka (łącznie z UKF i światłami pozycyjnymi), co skutkowało zainteresowaniem Straży Brzegowej Królestwa Szwecji i wielkim ?Halo? na szlaku wodnym, gdzie obok wielkich kontenerowców płynął sobie nieoświetlony opal ;) Nie ma zabawy bez ryzyka jak powiadają?


Podsumowując: regaty fajne, cała dwunastoosobowa załoga fajna (jako jedyni mieliśmy 4 wachty, a mnie przypadło zaszczytne miano IV oficera), przeżycie godne jesieni? I byle do roku następnego? Zobaczyć tyle ?drewnianych opali na raz? ? bezcenne i już niedługo nierealne.


Może w naszym klubie zrobimy jakiś dłuższy rejsik na czymś większym po Bałtyku?  / Marek Niewolin