Kapitana Kopytowskiego (były komandor Klubu Wodnego LOK w Lęborku, który na jachcie klasy Enif samotnie opłynął pół świata ) spotkała niemiła przygoda u wybrzeży Francji (Toskania).

Kapitana Kopytowskiego (były komandor Klubu Wodnego LOK w Lęborku, który na jachcie klasy Enif samotnie opłynął pół świata ) spotkała niemiła przygoda u wybrzeży Francji (Toskania). Kilka dni temu zmuszony był opuścić swój jacht w warunkach sztormowych.
   Z informacji od kol. Jana Mrugasiewicza, który jest w bliskich kontaktach z kpt. Kopytowskim dowiedzieliśmy się jak wyglądał przebieg wydarzeń... Informację o tym wydarzeniu w ubiegły piątek podawano w TVN 24.
Kpt. Kopytowski u wybrzeży Toskani napotkał silny sztorm i wysoką falę. Szedł tylko na trajslerze. Duża fala silnie przechyliła jacht tak że uderzając o wodę złamał się maszt. Jacht wziął wodę. Kolejna fala zalała silnik i kpt. zdany był na łaskę rozszalałego morza. Ponieważ jest to doświadczony żeglarz przewidywał że taka sytuacja może wystąpić. Miał przygotowane w szczelnie zamkniętych pojemnikach ubrania itd. do innego wrzucił niezbędne dokumenty i akcesoria. Wyrzucił tratwę ratunkową i opuścił jacht.
Nie bardzo rozumiem dalszy ciąg akcji... Wygląda na to że radiopława EPIRB 406 nie nadała alarmu który za pomocą satelity powinien przekazać wezwanie pomoc ze wskazaniem pozycji. Nie mam też informacji czy był czas na nadanie alarmu przez UKFz czy bez DSC czy też radia o dalekim zasięgu (nie wiem jakie było wyposażenie jachtu w elektronikę ).
Kapitan po zrzuceniu tratwy ujrzał inny statek. Pomimo odpalenia rakiet statek nie zareagował.
Na szczęście kpt. Kopytowski miał ze sobą telefon satelitarny i nawiązał kontakt z żoną w Polsce. (Później to już były telekonferencje). Żona powiadomiła ubezpieczyciela (nie podam jego nazwy) i prosiła o uruchomienie akcji ratowniczej... Po 12 godzinach ponownie zadzwonił kpt. Kopytowski do żony. Ta zrozumiała że na ubezpieczyciela nie ma co liczyć i zadzwoniła do koleżanki z Francji, która z kolei powiadomiła Ośrodek Koordynacyjny Ratownictwa na wybrzeżu Francji. Żona podała za pośrednictwem koleżanki ostatnią pozycję jachtu jaką otrzymała od męża. Śmigłowiec wyruszył na ratunek.
W międzyczasie nad rozbitkiem przeleciał samolot. Najprawdopodobniej w chwili przelotu odebrał sygnał z transpondera radarowego (spekuluję), tak czy inaczej naprowadził na niego statek pod chińską banderą. Chińczycy podjęli kpt. Kopytowskiego na pokład jednak kazali pozostawić mu wszystkie dokumenty (w beczkach) na tratwie.
 W chwilę później śmigłowiec podebrał kpt. Kopytowskiego z pokładu chińskiego statku. Kapitan trafił do szpitala z temperaturą ciała 35st.C. Kapitan bliski był hipotermii (wychłodzenie organizmu)
   Jednak problemy dopiero miały się zacząć..... W szpitalu bez dokumentów... Gdyby śmigłowiec podjął kapitana Kopytowskiego z tratwy byłaby to akcja ratownicza. Ponieważ jednak podjął go z innego statku to wynikła z tego usługa transportowa za którą trzeba zapłacić. Niezły bałagan. To jeszcze nic! Okazuje się że zwyczaj przechowywania rzeczy, jedzenia itd. w beczkach i innych pojemnikach plastikowych nadał jachtowi balastowemu własności jachtu niezatapialnego!!! Tzn. jacht pływał wystając około 50cm nad powierzchnię. Jakiś statek doholował ten jacht do portu. Znowu nic za darmo. Jacht był ubezpieczony na kwotę około 350tys. zł. Mam nadzieję, że polisa obejmowała również tego typu wypadki. Dalszych korowodów nie będę opisywał. Słyszałem tylko że dużo pomógł kapitanowi przypadkowo spotkany dziennikarz TVN.

Pisałem na naszej stronie iż być może będziemy mieli okazję korzystać w przyszłym roku z tego jachtu w zamian za opiekę. Jacht był w drodze do Łeby. Czekamy na to co wyniknie. Trzymam kciuki za pomyślne dla kpt. rozwiązanie problemów!!!
 

Informacje opisałem w dużym uproszczeniu i mam nadzieję że nie poprzekręcałem zasłyszanych informacji.

Z żeglarskim pozdrowieniem:
Mariusz Tarnowski
www.lok.fakty.hostings.pl